Idziemy na rzeź - jak barany. W bałaganie, który niechybnie prędzej czy później ogarnie naszą zagranicę (daj Boże tą dalszą!) poniższe zestawienie każdemu z nas powinno dosłownie zjeżyć włosy na głowie. Świat się kotłuje, Syria, Irak, ISIS, coraz bardziej niebezpieczne miasta Zachodu - a w głowach naszych panów "wsi spokojna, wsi szczęśliwa". I to niezależnie od barw partyjnych (z małymi wyjątkami - Kukiz'15, korwinowcy, narodowcy etc.). PiS, PO, SLD, PSL, .N, wszelkie lewicowe kanapowe partyjki pozaparlamentarne - wszyscy jak jeden mąż unikają tematu znormalizowania (nie prostego rozszerzenia!) dostępu do broni polskim Obywatelom. Liczby mówią same za siebie:
W grupie krajów "cywilizowanych" Polska zamyka stawkę wraz z konstytucyjnie pacyfistyczną od 1945 roku Japonią oraz Koreą Południową. Z jedną małą różnicą - i Korea, i Japonia mają świetnie wyszkolone i wyposażone armie, od lat gotowe odpowiedzieć na każde zagrożenie ze strony Chin czy atak Korei Północnej, Nie bez znaczenia jest położenie geograficzne (wyspa, półwysep). Natomiast my, mając taką a nie inną historię i położenie geograficzne, jakby nigdy nic kontynuujemy stalinowską tradycję totalnego, niemal całkowitego rozbrojenia polskiego społeczeństwa. Te pół miliona sztuk broni w posiadaniu zarówno polskich sił porzadkowych, wojska jak i myśliwych oraz organizacji paramilitarno-strzeleckich w sytuacji realnego zagrożenia nie gwarantuje nam jako Polakom niczego innego, jak tylko powtórkę z Powstania Warszawskiego - gdy co trzeci powstaniec miał czym strzelić do Niemca, albo realia obrońców Stalingradu (pamiętacie "Wróg u bram"?). Biorąc pod uwagę, że duża część z tego półmilionowego arsenału to broń myśliwska czy sportowe karabinki małokalibrowe - z minimalnymi zapasami amunicji - wcale prawdopodobnym jest, że na własną prośbę Polacy stawiają się w sytuacji wręcz tożsamej z żydowskimi obrońcami getta warszawskiego z roku 1943 - czyli praktycznej i całkowitej bezbronnosci wobec agresora. Żydzi (Izrael) wyciągnęli z tego wnioski, a Polacy... "mądry Polak po szkodzie" - tak to szło?
Powtarzam - sami sobie, bracia Polacy, ten los fundujemy. Mimo od lat prowadzonych kampanii, do szerszej publiki nie przedostają się starania polskich organizacji strzeleckich o zracjonalizowanie dostępu do broni palnej dla pełnoletnich, niekaranych i spełniających szereg innych koniecznych warunków Obywateli Rzeczypospolitej. Coś tam od czasu do czasu napisze Ł. Warzecha w felietonie do tygodnika "W Sieci" albo portalu wpolityce.pl, coś tam w internecie gdzieś opublikują, zdarzy się audycja radiowa - natomiast nie odbywa się żadna powazna publiczna debata na stanem uzbrojenia i bezpieczeństwem Polaków. Żadna. Nie ma szkolenia strzeleckiego - choćby w szkołach średnich, jeśli już zlikwidowano przymusowy pobór. Nie ma miejsc, w których w sytuacji zagrożenia kraju wydawano by z magazynów wojskowych (pełnych!) broń strzelecką wraz z amunicją. Nie ma niczego, zero programowego myślenia. Bo jesteśmy w NATO przecież! Doskonale za to przebijają się do publicznej wiadomości wszelkie alarmistyczne brednie przeciwników posiadania broni, podpierane tragicznymi relacjami o strzelaninach choćby w szkołach w USA. Sprawę Breivika media grzały miesiącami, skupiając się na fakcie posiadania istnego arsenału przez ewidentnego psychola i całkowicie pomijając fakt, że do masakry by nie doszło, gdyby na wyspie Utøya było choćby dwóch strzelców uzbrojonych choćby w pistolety czy broń myśliwską a policja reagowała natychmiast na zagrożenie, a nie syciła się norweską odmianą "wsi spokojna". Jako przeciwwagę dla racjonalizacji dostępu do broni stawia się natychmiast rzadkie i wyjątkowe - patrząc na ilość broni w prywatnych rękach - tragedie ze Stanów, Norwegii czy innej Kanady. Jakie są realia europejskie? Oto Niemcy, Austria, Grecja - kraje nasycone bronią palną w stopniu dla Polaka niepojętym (20-30 sztuk/100 mieszkańców) sa najeżdżane przez idącą w setki tysięcy arabską, roszczeniową i rozochoconą dzicz - a nikt jeszcze nie strzelał do obcych. Nawet gorącokrwiści Włosi z kilkunastoma szt. na 100 obywateli! Więc tym bardziej nikt nie strzela do swoich!
Piszę ciągle "zracjonalizowanie dostępu". Cóż to znaczy - w przeciwieństwie do rozszerzenia? Znaczy tyle, iż - zachowując konieczność doprecyzowania szczegółów w debacie publicznej ze wszystkimi zainteresowanymi środowiskami - dostęp do broni powiniem mieć każdy wolny, niekarany, zdrowy na umyśle Obywatel Rzeczypospolitej Polskiej. Można - i trzeba - obwarować to prawo do broni koniecznością ukończenia odpowiedniego państwowego kursu (patrz: prawo jazdy!), zdania państwowego egzaminu, zdobycia opinii psychologicznej i zaświadczenia o niekaralności.
Wymogi wymieniam niby takie, jakie obowiązują dziś, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Jeśli system ma na celu maksymalne utrudnienie w przejściu kolejnych etapów, a na końcu pozostaje łaska i (nieporównanie częściej!) niełaska Pana Komendanta Wojewódzkiego (najwyraźniej jeszcze) Milicji Obywatelskiej - to o czym my tu mówimy? Pomijając postępowanie kwalifikacyjne, absurdalną konieczność udowadniania we wniosku szczególnego zagrożenia dla bezpieczeństwa osobistego ("jestem wielbłądem z trzema garbami"), na wstępie praktycznie wyłączającego wszystkich nie będących np. prokuratorami, sędziami czy właścicielami prywatnych firm - pozostaje jeszcze całkowita uznaniowość po stronie Jaśnie Pana z Policji, Niepodważalna w żadnej instancji postepowania sądowo-administracyjnego.
Tak Państwu nie wolno traktować Obywateli!
W efekcie dzisiejszych uregulowań babskiego sześciostrzałowca kal. 6,35 mm nie może kupić legalnie kobieta mieszkająca samotnie na przedmieściach, bez probemu natomiast od funfla Komendanta dostanie pozwolenie na 19-nabojową spluwę kal. 9 mm pan poseł Grabarczyk (PO). I to bez egzaminu praktycznego!
Oczywiście dostrzegam niebezpieczeństwo leżące w prawie do noszenia broni (przy sobie) - to odrębny temat do dyskusji. Jednak prawo do posiadania broni, z zachowaniem obowiązku przechowywania jej np. wyłącznie w miejscu zamieszkania w odpowiednich warunkach z przeznaczeniem do obrony miru domowego powinno dotyczyć wszystkich Polaków spełniających wyjściowe warunki! I mówię tu nie tylko o pistoletach, ale również broni gładkolufowej i długiej (nieautomatycznej). Można przecież w początkowym okresie (5-10 lat) obowiązywania nowego prawa wprowadzić obowiązek udostępnienia na wezwanie policji broni do kontroli - po tak długim okresie komuszego rozbrojenia społeczeństwa wyrobienie niezbędnych nawyków i uszanowania zasad obchodzenia się z bronią jest moim zdaniem konieczne. Oczywiście prawdziwi wolnościowcy oburzą się na takie dictum, jednak ja jestem realistą, a nie korwinowskim nawiedzeńcem, nie widzącym różnicy między mentalnością/tradycjami Amerykanów i Polaków.
Ergo - broń w domu, po egzaminie teoretycznym i praktycznym, z rejestracją broni i okresową kontrolą. I jestem pewien, że do tematu zabraliby się w ogromnej większości ludzie naprawdę i ze zdrowych pobudek zainteresowani uzyskaniem pozwolenia na broń. Nie widzę póki co możliwości, by klamkę mógł nosić na ulicy każdy chętny - nie ta tradycja, nie ta kultura, nie ten Naród. Jeszcze nie, ale z czasem - kto wie? Zbyt dużo wody w Wiśle popłynęło, by odbudować polskie przedwojenne tradycje z dnia na dzień.
Teoria teorią, a fakty sa takie, że w razie napaści kogokolwiek na nas i nasze rodziny, spodziewać się można raczej Donbasu niż Hiroshimy. Idiotyczne bajania, że bronią ręczną dziś nie wygrywa/prowadzi się wojen można wsadzić za przeproszeniem w dupę i powtórzyć rozbawionym Ukraińcom, Czeczenom, Gruzinom, Kurdom lub powstańcom w Syrii. Albo ostatnim żyjącym Powstańcom Warszawskim. Konflikty z ostatnich stu lat toczone na całym świecie udowadniają, iż uzbrojona partyzantka jest w stanie ostro dać w kość każdemu najeźdźcy (chyba że to Amerykańce w Abramsach i Apaczach, ale to nam nie grozi...) i realnie wesprzeć regularne oddziały wojska w obronie kraju.
Last but not least - pospolici bandyci czy ew. agresorzy nie mają żadnego problemu z dostępem do broni palnej dowolnego typu i kalibru. Dla nich kwestią sporną jest tylko cena i posiadany budżet. Ograniczanie ilości broni w rękach prywatnych z powodu wysokiej przestępczosci jest działaniem w stylu wylania dziecka wraz z kąpielą. Mądre regulacje wcale nie muszą skończyć się rzeziami w szkołach i strzelaninami na ulicach - trzeba pamiętać, że w realiach powszechnego dostępu do broni wyciągając pistolet samemu można oberwać kulkę w łeb. To najlepsze, sprawdzone i jedyne lekarstwo na gorącą głowę i swędzący palec.
Tytułem dygresji - ja na miejscu naszych panów martwiłbym się raczej setkami czy tysiącami pijanych morderców, grasujących bezkarnie po polskich drogach. Ci skurwiele mogą liczyć na wyrozumiałość reprezentantów prawa - bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie uznaje za karę czasowego odebrania prawa jazdy, albo śmiesznego wyroku np. 12,5 lat więzienia dla 26-letniego Mateusza S. za zabicie przed kilkoma laty 6 ludzi w Nowy Rok w Kamieniu Pomorskim. Wychodząc za dobre sprawowanie po 10 latach odsiadki ten skurwiel będzie wciąż o kilka lat młodszy ode mnie... Dobrym komentarzem do tego przypadku jest znaleziony w sieci wpis na forum:
Wczoraj w mediach usłyszałem zakończeniu procesu karnego kilku gości, którzy celowo i z rozmysłem wepchnęli rowerzystę pod jadący autobus - wyroki od 2 do 8 lat, kwalifikacja "śmiertelne pobicie i nieumyślne spowodowanie śmierci". Mam nadzieję, że sędziego szlag trafi. A mógł rowerzysta lub przechodzień mieć przy sobie Glocka i niewinny człowiek by żył - przeciwnie do bandyckiego ścierwa gnijącego w ziemi.
Dalej zatem słuchajmy bajek, ilu to ludzi mogłoby zginąć niewinnie, gdybyśmy mogli mieć broń w rękach (logika milicjanta z poczatkowych scen "Misia" Barei się kłania). Polecam w temacie wysłuchać Mariusza Maxa Kolonkę, który mówi jak jest...
Polecam również podpisanie petycji do Prezydenta RP ws. zmiany ustawy o dostępie do broni.
[MisQot]