czwartek, 23 czerwca 2016

Baby, ach te baby!

Kilka dni temu w Łodzi podczas służbowej interwencji funkcjonariuszka policji w cywilu odniosła poważne obrażenia głowy. Ofiara pobicia wylądowała w szpitalu na obserwacji, szczęśliwie nie ma zagrożenia życia lub trwałego uszczerbku na zdrowiu. Szczegóły zajścia opisano pod tym linkiem.

To zdarzenie jest tylko zapowiedzią tego, co będzie zdarzało się coraz częściej. Wraz ze wzrostem liczby kobiet służących w policji na stanowiskach "frontowych" (czyli prewencji) rosnąć będzie ilość incydentów, ze zgonami funkcjonariuszek włącznie. W myśl obowiązującej, idiotycznej polityki równościowej kolejne zawody otwierane są dla kobiet, pękają kolejne bariery - z tego co wiem kobieta może już nawet zjeżdżać na dół w kopalni! Za moment okaże się, że normy ciężarów w pracy, dopuszczalnych do dźwigania przez panie, w rewolucyjnym ferworze też zostaną podniesione. Tylko po co? A bo, panie dzieju, albo jest równość, albo jej nie ma. Nie można być, jak to się mówi, częściowo w ciąży. Jasne, od razu nazwijcie mnie mizoginem i zakończcie czytanie, tymczasem brutalna rzeczywistość aż skrzeczy. Niezależnie od chciejstwa wszystkich walczących o równość płci jak Lenin o socjalizm, niezależnie od tego, czy feministki zjedzą tysiąc kotletów - z kobiet nie będzie atletów... A propos - kiedy mężczyznom udostępniona zostanie radość macierzyństwa? No bo nierówno jest teraz... Absurd, groteska? No właśnie...

W przywoływanym przypadku policjantka w cywilu podjęła interwencję wobec agresywnych kiboli i tylko cudem to spotkanie przeżyła. Jak zrelacjonował świadek, zbir "przerzucił ją nad głową". Czy trzeba coś dodawać? Jakieś pięćdziesięcio-, no niech będzie sześćdziesięciokilowe dziewczątko - bo przecież na takich stanowiskach w policji pracują młodzi ludzie - naoglądawszy się amerykańskich filmów z Demi Moore, wierzące w swoje profesjonalne 3-miesięczne policyjne szkolenie i wzbudzany wśród obywateli posłuch, postanowiło podjąć z kolegą czynności służbowe wobec dwójki prawdopodobnie pijanych karków kopiących butelki. I dostało zwykły wpierdol, szczęśliwie bez poważnych konsekwencji zdrowotnych (zaledwie pękniecie czaszki). Szczerze trzymam kciuki za szybki powrót do zdrowia, jednak mam poważne obawy, czy to wszystko wzbudzi jakąkolwiek refleksję u przełożonych tej i innych policjantek. Podejrzewam raczej, że nawet seria zgonów funkcjonariuszek na służbie nie odwróci trendu. Wszyscy skupią się na rozszerzeniu prawa policji do walenia o glebę, wprowadzą tasery, drony i nadal karmić będą ogłupiałe społeczeństwo, że to wszystko dla realizacji postulatu równości kobiet i mężczyzn. Wystarczy spojrzeć na komentarze sieci; "Następnym razem wal prosto w jaja!", "Zero tolerancji!" itd. Nikt nie skupia się na oczywistym absurdzie jakim jest bezustanne podważanie naturalnych różnic i predyspozycji między kobietami i mężczyznami. Nikt. A prawo kobiet do pracy w każdym zawodzie traktowane jest jako nienaruszalny aksjomat.

Oczywistą niedorzeczność polityki równościowej widać choćby po obniżonych kryteriach fizyczno-sprawnościowych dla kandydatek na glinę. Dlaczego - jeśli ma być równość - nierówne są kryteria dla mężczyzn i kobiet? Mężczyzna musi mieć określony wzrost (chyba min. 175 cm), wagę, kondycję fizyczną, zaliczyć testy sprawnościowe z określonym wynikiem. Dla kobiet, na równi z mężczyznami chcących pełnić służbę, każdy z pow. parametrów jest znacząco zaniżony. A czyż nie masz ci w Ojczyźnie kobiet o wzroście min. 175 cm, ważących te 75-80 kg, wysportowanych i gibkich jako ta płowa sarna na porannej rosie w Puszczy Białowieskiej? Oczywiście, że tak dramatycznie potwierdzające regułę wyjątki istnieją, tylko wtedy nici z planu zatrudnienia pani w każdej komendzie powiatowej. Po prostu w całej Polsce zabrakłoby kobiet spełniających męskie kryteria. I klapa na całej linii, nie byłoby się czym w Europie chwalić. Wymyślono więc, że kryteria się poobniża, podobnie jak w Ameryce z poczucia winy za odciętą stopę Kunta Kinte poobniżano kryteria dla czarnych, czego efektem jest ogólne obniżenie standardów w miejscach objętych polityką równania (w dół). Tak samo będzie z polską Policją. Nie ma siły. Z jakiegoś dziwnego powodu, jak długo żyję, nigdy nie widziałem w amerykańskiej TV albo nawet hollywoodzkich filmach kobiety w radiowozie, chyba że w charakterze aresztowanej prostytutki. "Akademię policyjną" pomińmy, bo chcę zachować odrobinę powagi. Czyżby ci żrący tuzinami donuty kowboje nie wiedzieli, co tracą, jak są wsteczni? Czy może codzienna praktyka policyjna pokazała, że ulica to nie miejsce dla kobiet w mundurach, tylko ubitych 100-kilowych gości po wojsku?

Poza tym, szkoda tych dziewczyn, żeby się tak ciorały.

Nie wiem dokąd to zmierza, ale nie chciałbym dożyć czasów, gdy z (nie daj Boże) pożaru moje 120-kilowe cielsko będą z rozpaczliwą desperacją szarpać trzy śliczne panie strażaczki...



[MS]

środa, 22 czerwca 2016

Miało być krótko, wyszło sążniście. Ależ ci brytole durni...

Dramat.

Co jakiś czas, gdzieś po Twitterze czy portalach informacyjnych, przewija się informacja o kolejnym pomyśle postępowych tolerastów z serii "co by tu jeszcze wymyśleć?". Co najbardziej niezrozumiałe - rozkminiam to bezskutecznie już od wielu lat - zdecydowana większość doniesień pochodzi z UK, kraju przecież do zerzygania konserwatywnego w warstwie "zewnętrznej" - królowa, arystokracja, polo, rauciki, "five o'clock", krykiet, akcent z Cambridge, te kajaki drużyny Oxfordu na Tamizie, "can't" wymawiane jak amerykańskie "cunt", futrzane czapy plus czerwone mundury strażników przed pałacem Buckingham, setki i tysiące zwyczajów, tradycji i zasad fundujących byłe Imperium. 

Jednocześnie, w warstwie "wewnętrznej", nie ma idiotyzmu czy dziwactwa, którego Angole u siebie by nie wypróbowali. Pomijam już to co pokazuje BBC czy nasz TVNStyle w programach społecznych - ludzie są przecież coraz bardziej popierdoleni w całym świecie tzw. Zachodu. Widzimy tam nieszczęśliwych w istocie, zdemolowanych psychicznie i moralnie ludzi, wobec których używanie określenia "dziwolągi" jest nadużyciem i obrazą dla prawdziwych dziwolągów. Jacyś durnie tatuujący całe ciała, jacyś kretyni robiący implanty wszystkiego na wszystkim, jacyś ojcowie eksperymentujący z własną tożsamością płciową, jakieś matki eksperymentujące z tożsamością płciową swoich dzieci... dwóch pedałów wychowujących transseksualną dziewczynkę zakochaną w byłej żonie jednego z nich, trzy lesby żyjące z kotem i dwoma ojcami swoich dzieci z poprzedniego konkubinatu, każdy z każdym, na każdym i w każdym. Ludzki śmietnik, tysiącleciami trzymany w ryzach przez mniej lub bardziej surowe normy społeczne, uwalniany w wędrownych cyrkach, gdzie i baba z brodą, i chłopiec-słoń, i człowiek-drzewo.

O ile mogę jakoś (z wysiłkiem) zrozumieć ludzi szukających swojego indywidualnego, homoseksualnego czy transgenderowego szczęścia, to za ch...olerę nie rozumiem eksperymentów na dzieciach, rodzinie, tkance społecznej. Oczywiście trzeba być ostatnim naiwniakiem, by sądzić że to przypadek. Przemiany społeczne na szeroko pojętym Zachodzie są skutkiem marksistowskiego (lewicowego) marszu przez instytucje, zapoczątkowanego rewoltą roku 1968. Ideolog komunizmu, Antonio Gramsci, jeszcze w latach 30-tych sformułował szeroko pojętą doktrynę, która dopiero ubrana w naszą rzeczywistość ukazuje swoją prawdziwą naturę. Nic z tego, co dzieje się w społeczeństwach zachodnich, nie jest spontaniczną nowością! To z wielką konsekwencją realizowany i na bieżąco dostosowywany do realiów plan, mający na celu redefinicję polityki, kultury i społeczeństwa w sposób gwarantujący pozbawienie ludzi oparcia w religii, tradycji i wypracowanych normach społecznych. Co ciekawe, nie ma tu tajemniczych pięciu gości z cygarami, pociągających za wszystkie sznurki - nie, tu są ochocze masy zindoktrynowanych nowocześnie brzmiącą nowomową leninowskich pożytecznych idiotów, ledwie koordynowanych przez bardziej świadome celu jednostki.

Świetnie, w przerysowany ledwie ociupinę sposób, ujmował to w swoich książkach George Orwell - jego opisy proli w "Roku 1984" czy świń w "Folwarku zwierzęcym" przerażająco wręcz pasują do obecnej sytuacji. Daleko szukać? Jaki sposób na utrzymanie proli w karności i posłuszeństwie miała wszechwładna Partia - dać im żreć, wyzwolić najprymitywniejsze instynkty seksualne, zezwolić na używki i alkohol, pozwolić na aborcję, eutanazję, nie karać zbyt surowo za pospolitą przestępczość. Ubrać totalizm i zamordyzm w szlachetną polityczną poprawność, wybiórczą tolerancję ("nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji"), akceptację dla wszystkiego, co stanowi symbol zrzucenia rzekomej opresji norm społecznych. Chrześcijańskich, dodam od siebie, wyrosłych z kultury antycznej i judaizmu.

Wypisz-wymaluj świat europejskiego robola, szeregowego zjadacza chleba. Prawda? 

A folwarczne świnie? A Merkel bez pytania nikogo o zgodę zapraszająca miliony islamskich imigrantów? A Timmermans, Schauble, całe stado unijnych wałkoni z Brukseli, otłuszczone koty-komisarze finansowani z naszych podatków milionowymi pensjami, pouczający wszystkich nieposłusznych jedynie obowiązującemu europejskiemu trendowi z pozycji władców marionetek? "Wszystkie zwierzęta są równe, ale świnie są równiejsze" pisał Orwell, i nie pomylił się ani o słowo. Malwersacje idące w miliardy, korupcja, nepotyzm, zwykłe złodziejstwo w biały dzień, trucie środowiska w imię korporacyjnych interesów, robienie deali z najgorszymi, unurzanymi we krwi satrapami - a nam każą pasa zaciskać, tolerować eLGieBeTyQ, zmieniać żarówki, gasić światło, płacić za DPFa w dieslach, zmieniać lodówkę co trzy lata, zabijać starców, ratować walenie, skrobać dzieci, robić kremy z płodów i selekcjonować zygoty.

Nachalne są te kurwy i zuchwałe!

Cały ten wstęp robi za tło do newsa z UK o tym, że nauczyciele prestiżowych brytyjskich szkół mają nie odnosić się do uczniów ze wskazaniem na płeć. Po powszechnej eliminacji pojęć "matka" i "ojciec" z formularzy urzędowych czy pilotażowym wprowadzeniu neutralności płciowej w szkołach mamy kolejny wytrysk geniuszu pogrobowców bolszewizmu. Powszechność takich pomysłów, natarczywość z jaką są one nagłaśniane i wspierane zarówno przez media, jak i polityków, celebrytów i liderów opinii, ma celu jedno - by normalni ludzie czuli, że są mniejszością. Bo że "normalsów" jest wciąż dużo więcej niż tej zdziwaczałej mierzwy ludzkiej - nie mam najmniejszych wątpliwości. Cała para idzie w kierunku wzbudzenia poczucia, że "wszyscy są tolerancyjni, a ty jeszcze nie?". Bodaj Dick napisał książkę, w której bohater przebrany za robota żył w strachu na planecie robotów, tylko po to, by w finale odkryć, że wszyscy na planecie są ludźmi przebranymi za maszyny. I to samo chcą zrobić z nami. Tymczasem ogrom ludzi jest nieodporny na propagandę i manipulację wedle powiedzenia "wchodzisz między wrony, kraczesz tak jak one". Bycie czarną owcą w stadzie białych (choć tu pasuje bardziej "białą w stadzie czarnych") to wysiłek, na który gotowe są jednostki o twardym charakterze, ukształtowanej osobowości i ugruntowanych poglądach. Tymczasem przeciętny człowiek, zagoniony między robotą a odpoczynkiem - zwróćmy uwagę, jak niewielu z nas pracuje już w przysłowiowych godzinach od 7. do 15. - bombardowany ogłupiającą papką z mediów, karmiony bredniami o wolności od wszystkiego i prawie do wszystkiego, nie mający szansy ogarnąć chaotycznej, pędzącej rzeczywistości, prędzej czy później daje się ulepić w Nowego Człowieka. Nie w pierwszym, to drugim czy trzecim pokoleniu. No i żyje sobie taki Nowy Prol z dnia na dzień, skupiony tylko na sobie i swoich najniższych potrzebach fizjologicznych, budujący swoje poczucie wartości na ślepym, bezrefleksyjnym i bezrozumnym podążaniu za narzuconymi z zewnątrz autorytetami. Potrzebę krytyki oczywiście taki prol ma - i krytykuje zawzięcie, a jakże: klechę, kościół, lokalną odmianę "pisiora", prawicowego polityka, dziennikarza konserwatystę, członka marszu w obronie życia, przeciwnika eutanazji, oponenta wszędobylstwa LGBTQWERTY, zwolennika małżeństwa kobiety i mężczyzny. Dosłownie każdego, kto sprzeciwia się słusznemu postępowi. Robi to z nieprawdopodobnym czasem zaangażowaniem, godnym zdecydowanie lepszej sprawy - w rzeczywistości panicznie broniąc wątłych fundamentów swojej osobowości.

W wstępie nie wspomniałem Facebooka. Świadomie. Pominąłem to medium, ponieważ po krótkiej przygodzie dowiedziałem się - niczym wiele lat temu Stanisław Lem - ilu idiotów jest na świecie. Nie ludzi mających inny pogląd na tę czy inną kwestię, ale kompleksowo zbudowanych idiotów, podobnych do siebie jak dwie krople wody, posługujących się identycznymi - acz nieuświadomionymi - technikami manipulacyjnymi. Przykłady "dyskusji" (zwał jak zwał) można by mnożyć bez końca (hej, Alex!), sofistyki na niejednym wywodzie "logicznym" nauczyć mógłby się sam Protagoras. I co najgorsze - nie ustępują o krok, ponieważ w ich pojęciu nie istnieje coś takiego jak jedna, uniwersalna prawda. Jak rozmawiać z człowiekiem, który nie uznaje aksjomatów, dla którego wszystko jest płynne, rozmazane, przypisane do zasady "co człowiek, to inna prawda"? Jak przekonywać logicznym wywodem kogoś, kto wyśmiewa odwołania do konkretnych przykładów naukowych, literackich czy kulturowych? Tacy ludzie zdolni są jedynie do dekonstrukcji czyichś poglądów - bez propozycji wypełnienia pustki nową treścią. Porozumienie z nimi jest po prostu niemożliwe. Albo w całości przyjmuje się ich punkt widzenia, albo spadaj na drzewo, zacofańcu. Przykład? Dyskutujemy przykładowo o aborcji - ja obstaję przy rozsądnym ograniczeniu procederu, z drugiej strony jest furia karmiona moją rzekomą chęcią ograniczania praw kobiet. W dyskusji moim celem, jako "zacofanego i niepostępowego katola" (a taki ze mnie katolik, jak z Kijowskiego ojciec...) jest przekonanie zwolennika niczym nieograniczonej aborcji do choćby częściowej zmiany stanowiska. Jeśli po długiej argumentacji on choćby trochę ustąpi, stwierdzi, że być może faktycznie płód jest człowiekiem, że odczuwa ból, że aborcja nie jest obojętna dla psychiki kobiety, że prawo do zabicia własnego dziecka nie jest "prawem człowieka" - wtedy samo zasianie wątpliwości jest sukcesem, skutkującym być może ocalonym ludzkim życiem. Czyli owocem bezdyskusyjnie będzie dobro. Tymczasem z drugiej strony nie będę przekonywany do poluzowania swojego stanowiska, bym dopuścił zabieg np. w bardzo wczesnym etapie ciąży, bym uwzględnił trudną sytuację kobiety, pozwolił na indywidualne podjęcie decyzji przez każdą chętną itd. Nie, w takim przypadku zostaję natychmiast zakwalifikowany do wyimaginowanej grupy "zacofaniec", a następnie wszelkimi dostępnymi środkami zwalczany, z odwołaniem do mojego bestialstwa wobec kobiet, ciasnoty umysłowej i tym podobnych emocjonalnych wyziewów. Owocem również jest tu dobro? Bynajmniej, usłyszę "a czymże jest to twoje dobro?". End of discussion.

Zacząłem ten tekst w zamiarze krótkiego skomentowania brytolskiego zidiocenia, w trakcie zrobił się z niego elaborat. Sorry, ale nie mam wyrzutów sumienia. Miłego.



[MS]